Zanim zaczniemy mówić o ostatkach przypomnijmy, czym jest karnawał, z którym nierozerwalnie się łączą. Jego nazwa pochodzi od łacińsko-włoskiego carnavale, czyli cano – mięso i vale – bywaj zdrów. Oznacza czas ucztowania i hucznych zabaw przed nadejściem Wielkiego Postu. Swój początek miał w starożytnym Rzymie i obrzędach odprawianych ku czci bogów urodzaju, szczęścia, słońca i światła.
Pierwsza wzmianka o polskim karnawale, zwanym mięsopustem pochodzi z XVII wieku. Szlachta organizowała wówczas uczty połączone z balami maskowymi, które zwano redutami. Aby rozerwać bawiące się towarzystwo, inicjowano szlacheckie kuligi z muzyką. Korowody sań przemieszczały się od dworu do dworu. Wyjątkowego kolorytu nie można odmówić karnawałowi chłopskiemu. Wesoły i gwarny w niczym nie ustępował zabawom szlacheckim.
Opowieść o samych ostatkach, czyli trzech ostatnich dniach karnawału, zacznijmy od kilku słów o tłustym czwartku.
To ostatni czwartek karnawału przed środą popielcową. Właśnie wtedy spożywało się wyjątkowo dużo smacznych, słodkich i tłustych potraw. Tłusty czwartek był jednak tylko przyjemnym wstępem do szaleństw, którym oddawali się biesiadnicy
w trakcie dni kusych, diabelskich czy zapustów jak inaczej nazywano ostatki.
Trzydniowe uczty i tańce, barwne korowody z przebierańcami to tylko część atrakcji, które czekały na wesołych uczestników. Wszystkie zapustne zabawy kończyły się jednak tuż po północy. Wtedy właśnie pojawiał się chłopiec z papierową imitacją śledzia lub rybim szkieletem i obwieszczał rozpoczęcie wielkiego postu. Tańce przerywano, instrumenty chowano do skrzyń, a zamiast ostatkowego jedzenia na stole stawiano żur z żytniej mąki, ziemniaki i oczywiście śledzie.
Współcześnie ostatni dzień ostatków zwany potocznie śledzikiem, wypada zawsze we wtorek. Pomimo zaniku wielu ciekawych, staropolskich zwyczajów pozostał doskonałym pretekstem do dobrej zabawy i jedzenia w gronie znajomych. A co spotkamy w ten dzień na stole? Drób, słodkie ciasta, przekąski i oczywiście śledzia na setki sposobów.